piątek, 23 marca 2018

Recenzja fotozeszytu od SAAL Digital

Hej!

Jakiś czas temu postanowiłam, że z okazji piątej rocznicy związku z moim narzeczonym, utworzę album z naszymi wspólnymi zdjęciami.Czytając poprzednie posty możesz zauważyć, że fotografia jest mi bardzo bliska, a wartość pamiątkowa, która jest wypadkową tworzenia tego typu dzieł, jest dla mnie niezwykle ważna. Niestety, częściej bywam za aparatem, ale czasami zdarzało mi się namawiać Adriana na szybkie sesje, bo wiem, jak fajnie będzie obejrzeć takie zdjęcia "na starość".

Z pomocą w uporządkowaniu zdjęć przychodzi nam SAAL Digital, którzy w swojej ofercie mają różnorodne fotoksiążki/fotozeszyty oraz wieeele innych ciekawych gadżetów, które zatrzymają ważne chwile na zawsze.

Test fotoksiążki możecie znaleźć TUTAJ.

A teraz przejdźmy do recenzji mojego prywatnego fotozeszytu! :D



Najpierw kilka spraw technicznych:

Format mojego fotozeszytu to 21 cm x 30 cm,
 zawiera 16 stron, 
a powierzchnia kart to tak zwany 
"druk artystyczny".


Sam proces projektowania fotozeszytu był bardzo przyjemny, otwieramy bardzo intuicyjną aplikację i mamy pełną kontrolę nad tym jak nasz produkt ma wyglądać, łącznie z wielkością i układem zdjęć.

Okładka mojego "albumu" to nasze wspólne zdjęcie sprzed kilku lat, na wierzchu mamy matową folię ochronną, a całość spięta jest spiralką, dzięki czemu design całości jest bardzo nowoczesny.


Sama faktura papieru, na którym nadrukowane są zdjęcia jest godna uwagi, ponieważ w dotyku jest lekko chropowate, a zarazem sprawia wrażenie czegoś naprawdę wyjątkowego - nie wiem czy wiesz co mam na myśli, po prostu tego typu papieru nie znajdziesz w byle albumie/książce. :D


Kolejną cechą są baaaardzo nasycone kolory. Nasze zdjęcia są z różnych okresów związku, gdzie jeszcze eksperymentowałam z obróbką zdjęć, stąd kontrast, nasycenie, styl, ekspozycja są momentami skrajne. Jednak muszę przyznać, że każde zdjęcie w tym fotozeszycie, o dziwo, wygląda świetnie!


Muszę przyznać, że po raz kolejny jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jakością produktów, które oferuje firma SAAL Digital, bo zarówno fotoksiążka, jak i fotozeszyt trzymają bardzo wysoki poziom, a co do tej formy prezentacji zdjęć na początku byłam bardzo sceptyczna.

Podsumowując, szczerze polecam, nie zawiedziesz się tym co otrzymasz. :D

czwartek, 15 lutego 2018

Historia pewnej miłości

Hej!

Dzisiaj chciałabym pokazać Ci fotoreportaż stworzony przeze mnie na zajęcia.
Zadaniem było skonstruowanie fotoreportażu na dowolny temat w kompozycji klasycznej.

Polega to mniej więcej na tym, alby historia była przedstawiona według schematu :
wstęp (zaciekawienie odbiorcy, nie można pokazać zbyt wiele) -> rozwinięcie (przedstawienie postaci, detale, punkt kulminacyjny) -> zakończenie (wyciszenie akcji, podsumowanie).
To trochę jak pisanie opowiadania, tyle, że opowiadamy zdjęciami.

Moja praca powstała kilka miesięcy po śmierci Dziadka. Akurat tak się złożyło, że dostałam to zadanie, gdy jechałam na weekend do domu, postanowiłam skupić się właśnie na temacie tęsknoty. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo przerażało mnie to, że mam zapytać świeżo owdowiałą Babcię czy zechce opowiedzieć gestami o swoim żalu... Ale ta poradziła sobie wspaniale. Sama proponowała pozy, przemyślała temat i świetnie się zgrałyśmy.

Uczucie, które łączyło Babcię i Dziadka trwało 50 lat, kilka miesięcy przed odejściem Dziadka, świętowaliśmy ich okrągłą rocznicę ślubu. Przez wiele lat ich związek narażony był na różne trudności, jednak kiedy pojawiła się choroba, bardzo się pojednali i widać było jak oboje cierpią, nie życzę nikomu oglądać ostatnich chwil ukochanej osoby...

Cały reportaż powstał mniej więcej w dwie godziny, jest to lekko koloryzowane - sytuacje były "ustawione", ale jak najbardziej oddające uczucia, które nam towarzyszyły podczas tego spotkania.

Uprzedzając komentarze, że to bardzo osobiste - tak, ale z drugiej strony jest to projekt artystyczny, którym mam prawo i ochotę się podzielić, przez wykładowcę było to bardzo dobrze ocenione, a ja sama czuję, że spełniłam pewną "misję" - w pewnym sensie dałam upust zarówno swoim, jak i Babci uczuciom, o których bardzo ciężko jest mówić.

Zapraszam do oglądania, będzie mi bardzo miło jeśli napiszesz w komentarzu co sądzisz o tym projekcie.







Objaśnienie:

Projekt opiera się o codzienność, widzimy kolejno śniadanie, porcję przygotowanych leków, zarys postaci ale nie widzimy twarzy. Czyli klasyczne wprowadzenie.
Kolejne zdjęcie to postać kobiety, która przegląda się w lustrze, przy którym nadal stoją przyrządy do golenia mężczyzny, którego już nie ma.
Trzecie zdjęcie przedstawia szczęśliwą parę, uśmiechnięci, szczęśliwi. To ulubione zdjęcie mojej Babci.
Kolejno widzimy portret ślubny, który wisi w pokoju Dziadka i zatroskaną Babcię, która dba o to żeby wszystko było jak należy.
Następne zdjęcie to portret Babci relaksującej się, przeglądającej jakąś gazetę, czyli rozładowanie atmosfery.
Ostatnie zdjęcie to pusty pokój Dziadka. Smutne zakończenie.

Co o tym sądzisz? Daj znać na dole.

Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że jeszcze tutaj wrócisz. :)

piątek, 9 lutego 2018

Tatuaże - brak pracy i perspektyw?

Cześć!
Jakiś czas temu obiecałam post na temat tatuaży - na początku miało to wyglądać tak, że pokażę Ci skrawki swojego ciała przyozdobionego (czy też oszpeconego...) czarnym tuszem.
Pomyślałam jednak, że wypowiem się troszeczkę bardziej na temat tego jak tatuaże wpływają na moje życie, bo wiele osób rozważając zrobienie tak radykalnej modyfikacji ciała właśnie bardzo skupia się na konsekwencjach społecznych (i słusznie!). 

Swój pierwszy tatuaż zrobiłam w wieku 18 lat, podczas wakacji, kiedy to pracowałam w jednym z malowniczych kurortów nad polskim morzem. Byłam tak bardzo zajarana tematem tatuaży, że gdy tylko wpadałam na ten pomysł, poszukałam najbliższego tatuażysty i... mam swoje nietoperze.
Można powiedzieć, że to trochę taki Janusz, ale mimo to chyba nie cofnęłabym czasu by tego nie zrobić. Wygląda jak wygląda, ale wiążę się z nim wiele wspomnień - i tych dobrych  tych nieco gorszych. Jeśli chodzi o jego znaczenie to bez wątpienia pokazuje moją drugą stronę - inspiruję się mrokiem, ezoteryką i zakamarkami ludzkiego umysłu i charakteru.



Kolejnym tatuażem jest dosyć spory projekt na plecach. Zdecydowałam się na niego w wieku 19 lat. Zrobiony w studio tatuażu w Warszawie, jest to pierwszy z trzech tatuaży zrobionych przez tę samą osobę - a już za kilka dni kolejny! :)
Obrazek przedstawia aparat fotograficzny - czyli obrazuje moją wielką miłość i pasję do fotografii, oraz Słońce i Księżyc - moją dwubiegunową naturę. Mój charakter cechuje się tym, że nie uznaję półśrodków, albo coś jest czarne albo jest białe, albo jestem w czymś najlepsza albo się za to nie zabieram. Niestety nie jest to dobre podejście. Ciągle staram się z tym walczyć, nie zawsze wychodzi. Bardzo utrudnia to tworzenie relacji z innymi, bo nie lubię, gdy ktoś nie potrafi się określić. Jestem niecierpliwa i uparta - stąd symbol Dnia i Nocy. A tak poza  tym... uwielbiam astrologię i ezoterykę, chciałam mieć coś w takim "klimacie". ;)




Trzecia dziarka to majestatyczny Kot Pirat - mówiłam już, że kocham koty? :D
Postanowiłam, że połączę dwie wielkie miłości - cudowne futrzaki i piratów - uwielbiam całą serię filmów o przygodach znakomitego Jacka Sparrowa, a sam motyw okrętów i stylu życia niezbyt przyjaznych korsarzy wydaje mi się bardzo pociągający. A sam kot był wzorowany na Zenku - kocie, o którym pisałam gdzieś w jednym z poprzednich postów.
Inspiracją do tatuażu była... Uwaga, uwaga... poduszka w kotki w strojach piratów! 
Ten tatuaż powstał jakoś w czerwcu 2017 roku i jestem z niego bardzo zadowolona.






Kolejny, jak na razie ostatni tatuaż to sentencja, fragment piosenki "Łza dla cieniów minionych" (tak, to poprawnie napisany tytuł, artyści właśnie taki jej nadali) zespołu KAT.
Jest to niewątpliwie jeden z ulubionych moich zespołów, a sam cytat jest dla mnie bardzo ważny.
Tatuaż powstał jakoś pod koniec 2017 roku. Jest to swoiste podsumowanie wydarzeń, które miały miejsce w tamtym czasie. Najgorszą rzeczą jaka mi się przytrafiła była śmierć i cały proces choroby mojego najwspanialszego Dziadka, który zmarł na początku roku. Niedawno minął rok od tego wydarzenia. Poza tym spotkało mnie i moją rodzinę wiele innych "niemiłych" rzeczy, ale...

Okręt mój płynie dalej...



W połowie lutego jestem umówiona na kolejny tatuaż, tym razem pokoloruję swoje udo.

Przejdźmy do aspektów społecznych, tak jak obiecałam.

Robiąc tatuaż w wieku 18 lat w tak widocznym miejscu (dekolt) w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że komuś może to się nie podobać - byłam jeszcze w liceum, nie myślałam o pracy, przecież "jakaś" się znajdzie, a sam tatuaż mogę zasłonić ubraniem. I tutaj pojawia się motyw wyprowadzki z rodzinnego domu do Warszawy, gdzie musiałam znaleźć pracę żeby odciążyć rodziców i poczuć się w pełni samodzielna (musisz uwierzyć, że była to dla mnie sprawa honorowa, zawsze chciałam żyć "na własny rachunek").
Jako, że mam już pewne doświadczenie jako fotograf, postanowiłam zrobić sobie zdjęcie do CV. Było lato, jakieś 30 stopni Celsjusza na zewnątrz, co tu założyć? Postawiłam na białą koszulę bez kołnierzyka. Jak się później okazało, fragmenty tatuażu wystawały, a ja byłam w stu procentach przekonana, że malunek na ciele przekreśla moje szanse na prace gdziekolwiek. I wiesz co? Nic bardziej mylnego! Oczywiście odpaliłam Fotoszopę i wycięłam moje maleńkie skarby, nie było po nich śladu. No i po kilku dniach dostałam telefon z firmy, w której pracuję do teraz.
Oczywiście mimo upału założyłam bluzkę zasłaniającą dekolt, żeby tylko nic nie wystawało. I poszłam.
Jestem bardzo nieśmiała w kontaktach z innymi, ale trafiłam na bardzo miłych ludzi i gdy tylko nastrój się rozluźnił, zapytałam, czy widoczny tatuaż będzie jakąś przeszkodą, szczególnie, że sklep mieści się na osiedlu, gdzie średnia wieku wynosi jakieś 60+. Okazało się, że nawet starsze panie potrafią docenić dobry tatuaż, często chwalą malunki i nieraz same pokazują pamiątki z młodości! 
I tak, do teraz mój każdy nowy tatuaż jest bardzo miło przyjmowany, zarówno przez szefostwo, jak i przez klientelę.

Zdarzają się oczywiście ludzie, którzy patrząc na mnie wyrażają swoją opinię, że wyglądam jak kryminalistka (:D), ale jest to naprawdę maleńki odsetek patrząc na ilość pozytywnych reakcji.
Myślę, że dużą rolę odgrywa tutaj fakt, że mieszkam teraz w dużym mieście - w mniejszym, rodzinnym, jeszcze spotykam się z krzywymi spojrzeniami, ale nauczyłam się to ignorować, a wszelkie "obelgi" przyjmuję z uśmiechem na twarzy komentując jedynie brak wychowania osoby, która nieproszona wypowiada się na temat mojego wyglądu. :)

MAŁY BONUS!
Moja praca na temat "Autoportret bez twarzy" z czasów kiedy miałam tylko dwa malunki. :D



Dosyć tego gadania.
Dziękuję za Twoją wizytę i mam nadzieję, że post Cię zaciekawił! :)

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Moja mała kolekcja biżuterii

Hej!
Tak jak pisałam w poprzednim poście, odkąd mieszkam w Warszawie, pracuję w sklepie gdzie kupić można między innymi srebrną i sztuczną biżuterię. Od pierwszego dnia zakochałam się w wyrobach głównie z kamieniami naturalnymi oprawionymi w srebro, ale nie tylko - sztuczna biżuteria bywa równie piękna.
Przyznam szczerze, że mam nieco bardziej staromodny styl, dlatego nie wszystkim spodobają się moje małe zbiory. ;)

Na pierwszy ogień - zawieszka ze srebra oksydowanego z naturalnym rubinem.
Jest to jedna z moich ulubionych zawieszek, równocześnie jedna z najdroższych jakie posiadam.
W tej zawieszce najbardziej zauroczył mnie odcień kamienia no i cudowna, ręcznie zdobiona oprawa.
W ezoteryce rubin jest przypisany do mojego znaku zodiaku, mawia się, że dodaje energii i sił do działania i... chyba coś w tym jest. :)



................................................................................

Kolejną rzeczą jest zawieszka z naturalnym granatem, a dookoła jest wysadzany markazytami. Kolor tego kamienia od razu mnie urzekł, jest to piękna, rdzawa czerwień, która genialnie współgra z ciemnym blaskiem drobniutkich markazytów i oksydowanym srebrem. Szlif to tradycyjna fasetka, która podkreśla delikatny acz zdecydowany charakter całości. Podobnie jak rubiny, granat  jest przypisany do znaku Barana.




................................................................................

Symbol Słońca od pewnego czasu jest mi bardzo bliski. Jest częścią mojego tatuażu, mam kilka koszulek z takim motywem... w zbiorze biżuterii nie mogło go również zabraknąć ;)
Na zdjęciach jest drobna zawieszka z miodowym bursztynkiem w oksydowanym srebrze, najczęściej noszony przeze mnie na aksamitnej lub koronkowej obroży, doskonale dopełnia stylizacje z niewielkimi dekoltami. Bursztyny mają w sobie pewną dozę tajemniczości, piękne zatopione w nim łuski sprawiają, że nie jest on oczywisty.




................................................................................

Przejdźmy do kolczyków. W moim skromnym zbiorze wiele par nie znajdziecie, dopiero niedawno postanowiłam pozbyć się tunelu, który miałam kilka lat w lewym uchu. Od tego czasu sukcesywnie dobieram sobie kolejne pary kolczyków, jednak przyznam szczerze, że noszę je tylko na wyjątkowe okazje.

I tak na zdjęciach poniżej możesz zobaczyć kolczyki z błękitnymi opalami i topazami oprawionymi w srebro, które kupiłam bardzo dawno temu na jedną konkretną okazję - własny ślub. To właśnie od nich zaczęłam kompletowanie swojego stroju. 
Od pierwszej chwili kiedy je zobaczyłam, zakochałam się  w nich. Musiałam je mieć, mimo, że do najtańszych nie należały. Na szczęście jest okazja by je założyć, na żywo prezentują się jeszcze lepiej. :)



................................................................................

Kolejne kolczyki mają w sobie kryształy Swarovski.
Co prawda nie przepadam za sztucznymi elementami w biżuterii, ale tutaj zachwycił mnie kolor. Od jakiegoś czasu szaleję na punkcie butelkowej zieleni i burgunda, które, o dziwo, nagle stały się modne. Kryształy oprawione w postarzane, oksydowane srebro dodają elegancji i niepowtarzalnego uroku. Tak jak pisałam wyżej... kolczyki zakładam raczej na specjalne okazje, ale niestety nie zawsze jestem w stanie się powstrzymać. ;)



................................................................................

Ostatni już przedmiot to również kolczyki z kryształami Swarovski.
Jest to kolor krwistej czerwieni, która bardzo fajnie współgra z moimi ciemnobrązowymi włosami.
Kolczyki bardzo ładnie optycznie wydłużają twarz, a rodowane srebro daje nam wspaniały połyskujący efekt, dzięki czemu całość wygląda nowocześnie, ale równie elegancko.




I tak dobrnęliśmy wspólnie do końca mojej opowieści o części mojej kolekcji. Pokazałam Ci moje ulubione elementy, które zapadły mi w pamięć i często wracam do nich chociażby popatrzeć, chociaż musimy pamiętać o tym, że biżuteria lubi być noszona - w przeciwnym razie bardzo się utlenia i zwyczajnie... jest smutna! :D


Dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie! :)

wtorek, 2 stycznia 2018

Ponowne powitanie/życiowy update/coś o mnie

Hej! Moim noworocznym postanowieniem jest powrót do pisania bloga, ponieważ bardzo mi tego brakuje.


Dzisiaj kilka faktów o mnie, ostatni post pojawił się w 2015 roku - od tego czasu bardzo wiele się zmieniło.

1. Miejsce zamieszkania:
Od razu po maturze przeprowadziłam się do Warszawy. Zamieszkałam z Adrianem, a o związku z nim (jeszcze wtedy na odległość) mogliście czytać w poprzednim poście.
2. Ukończenie studium fotograficznego:
W końcu mogłam rozwijać swoją pasję pod okiem profesjonalistów. Dowiedziałam się bardzo wiele na temat historii fotografii, poznałam tajniki strony technicznej, a sam kontakt z artystami na światowym poziomie dał mi bardzo wiele i otworzył oczy na pewne aspekty, których wcześniej nie dostrzegałam.
3. Praca:
Od kiedy mieszkam w Warszawie (od czerwca 2016 roku (?)) pracuję w jednym miejscu, mianowicie jest to sklep z biżuterią i upominkami. Dzięki temu dowiedziałam się bardzo wiele na temat kamieni szlachetnych, przeczytałam wiele książek o gemmologii i ogólnie bardzo mocno mnie ta tematyka zainteresowała.
4. Otworzyłam się na ludzi:
Odkąd się przeprowadziłam, poznałam bardzo wielu nowych ludzi, mogę w końcu powiedzieć, że nie boję się odezwać w towarzystwie - może to dla Ciebie dziwne, ale jednak zawsze miałam z tym problem.
5. Rozwój fotograficzny:
Od 2015 roku wiele się nauczyłam. Mogę powiedzieć, że teraz czuję się pewniej, nie mam problemu z umówieniem się na sesję z zupełnie obcą osobą, już nie stresuję się, że coś nie wyjdzie. Bardzo długo musiałam się tego uczyć, przed każdym wyjściem na zdjęcia, drżenie rąk było moją udręką, myśl, że nie dam rady pałętała się w głowie. Wrr. Na szczęście to już za mną.
6. Samokontrola:
W końcu mogę powiedzieć, że mam nad sobą kontrolę - chodzi mi oczywiście o myśli. Bardzo często miałam tak, że wszystko było dla mnie złe, bałam się ludzi, nie chciałam spotykać się z ludźmi, bo bałam się, że powiem coś nietaktownego. Ciągle powracała myśl, że nie dam sobie z niczym rady. Nawet nie wiesz jakie to było męczące. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że jest lepiej. To cudowne uczucie.
7. Tatuaże:
W ostatnich latach przybyło mi kilka malunków na ciele. Aktualnie mam cztery tatuaże, ale planuję powiększenie mojej małej kolekcji. Aktualnie przyozdobioną mam lewą rękę, plecy oraz dekolt.
Każdy z nich ma dla mnie konkretną wartość sentymentalną, jeśli chcesz, napiszę o nich oddzielny post. :)

8. Związek:
Wczoraj minęło 5 lat odkąd jestem z Adrianem. W czerwcu zostanę szczęśliwą (mam nadzieję :D) żoną. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaki to jest stres, a zarazem ekscytacja. :D

9. Koty:
Wyprowadzając się z rodzinnego domu, musiałam zostawić kota z rodzicami. Jest to chłopiec, który został znaleziony przeze mnie z rozciętym grzbietem pod samochodem. Był zupełnie dziki, przestraszony. Nie mogłam go zostawić bez opieki więc zabrałam go do weterynarza, na szczęście udało się go uratować.
Po pewnym czasie mieszkania z Adrianem postanowiłam namówić go na adopcję jakiegoś maluszka, bo życie bez kota było jakieś takie... puste. :D
Znalazłam ogłoszenie, pojechaliśmy i w ten oto sposób staliśmy się "rodzicami" małej, rudej kuleczki. Niestety... Okazało się, że kotek był skrajnie niedożywiony i odwodniony, odszedł spokojnie otulony kocykiem na moich kolanach... Przeżyłam to okropnie. Jednak widząc moje łzy, Adrian postanowił, że spróbujemy jeszcze raz. Znaleźliśmy inne ogłoszenie, pojechaliśmy około 30 km i... od kilku miesięcy mieszka z nami mała bestia - wulkan kociej energii, wariat jakich mało - prawdziwy Chochlik. :)

Mam nadzieję, że Cię nie zanudziłam.
Post powstał żebyśmy mogli się bliżej poznać, obiecuję, że kolejne będą ciekawsze. :)


wtorek, 1 marca 2016

Związek na odległość - czy warto?

Witam Cię drogi Czytelniku!

Czy zastanawiałeś się może kiedyś czym jest miłość?

Jak mówi nam Wikipedia:
Miłość – uczucie[1], typ relacji międzyludzkichzachowańpostaw[2]. Często jest inspiracją dla dzieł literackich lub malarstwa. Stanowi ważny aspekt psychologiifilozofii i religii, np. w chrześcijaństwie definiowana jest jako "dążenie bytu do dobra"[3], uważana jest za najważniejszą cnotę (1 Kor 13,13) oraz sens życia człowieka[4].

  Tak więc miłość to relacja międzyludzka. W pojęciu wielu osób jest to więź, która obliguje dwie osoby do częstych spotkań, wspólnych spacerów, romantycznych kolacji, milionów wspólnych zdjęć i ciągłej wzajemnej adoracji. Czy aby na pewno tak jest?

zdjęcia należą do mnie
Mam osiemnaście lat, właściwie za dwa miesiące skończę dziewiętnaście. Mój chłopak jest w dwudziestym drugim roku życia. I wszystko byłoby super, idealna różnica wieku, charakter ok, wygląd ok, ale to co nas dzieli nie jest ok - 120 km. Niby niewiele, a jednak.
Gdy się poznaliśmy, mój wybranek mieszkał w moim mieście, gdzie oboje chodziliśmy do szkoły, ale nadszedł nieunikniony moment - po roku wyjechał na studia.
Nasza relacja niestety przeszła wiele prób załamania, szczególnie z mojej strony. Jestem człowiekiem, który nie ufa byle komu, nie mam przyjaciół, a znajomych traktuję raczej jako tylko znajomych - bez zbędnej miłości, zwierzeń i wypłakiwania się w ramiona.
Dlatego też nasza rozłąka na początku była czymś co bardzo mocno przeżyłam. Na szczęście przetrwaliśmy kolejny rok razem. No ale w końcu jego tutaj nie ma od trzech lat - tak. Trzeci rok był już prawie całkiem znośny. Widujemy się co tydzień, staramy się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i w ten oto sposób rozpoczęliśmy czwarty już rok naszego wspólnego życia.
I wiecie co? Nie potrzebujemy ciągłego wiszenia sobie na szyi czy wpychania języków do gardeł żeby poczuć uczucie od drugiej osoby - czuć to przez skórę! :)
Jako że kończę już edukację w cudownym (tiaaa) liceum, od wakacji zamieszkamy razem i jestem pewna, że ta rozłąka tylko nam pokazała, że jesteśmy dla siebie bardzo ważni nawet, gdy w grę wchodzą kilometry. Nie warto się poddawać!

zdjęcia należą do mnie

Podsumowanie:
Warto - kilka lat w związku "na odległość" pokaże Wam czy jesteście dla siebie stworzeni, mimo wielu prób, błędów, załamań, chwilowych braków kontaktu (bo w każdym związku zdarzają się foszki, pora się przyznać, że w każdym są gorsze momenty i nikt nie jest idealny, Ty też ;) ) i zdobędziecie pewność, że to co Was łączy zasługuje na miano miłości. Oczywiście są minusy, o których pisałam, ale jest także cała paleta plusów, chociażby radość z każdej minuty spędzonej razem, brak nudy czy ten dreszczyk na plecach gdy widzisz uśmiech, którego nie widziałeś przez kilka-kilkanaście-kilkadziesiąt dni.

A Wy? Jak zapatrujecie się na związki osób oddzielonych dziesiątkami kilometrów? 

wtorek, 9 lutego 2016

7 sposobów na wkurzenie fotografa...

    ...no może "fotograf" to zbyt duże określenie amatora, ale pewne sytuacje wkurzają wszystkich, którzy chwytają dość często za aparat. Znasz tą sytuację, gdy ktoś, kto robi Ci zdjęcia nerwowo zaciska zęby, ale nadal się uśmiecha? A może sam jesteś osobą, która zajmuje się fotografią?
Założę się, że większość sytuacji, o których napiszę nie jest Ci obce!




mod: Izabela Świderka, fot: Adrian Duszyński


To co nas wkurza?
"Wyślij mi nawet nieobrobione, na pewno są ładne." 

- przecież krawcowa nie odda Ci TYLKO wykrojonej marynarki, musi ją także zszyć żeby nadać jej kształt, nieprawdaż? Dlaczego więc fotograf miałby oddawać zdjęcia, które są niegotowe? Poza tym większość osób zajmujących się troszkę bardziej tą piękną dziedziną robi zdjęcia w innym formacie niż .jpg, więc tak czy inaczej musi otworzyć w programie, którego przeciętny śmiertelnik po prostu nie ma na swoim komputerze. Doceń starania i podziwiaj gotowe efekty!

"Jeszcze miałaś takie gdzie stoję bokiem i patrzę w dół, 
no te, takie do połowy"
- jeśli go nie dostałaś/łeś to znaczy, że tak naprawdę nie było tak dobre jak sobie wyobrażasz. A uwierz, że fotograf na pewno nie chce Cię ośmieszyć, bo przez to ośmieszyłby siebie. Zaufaj osobie, która się zna!


 "Nie mam pomysłu, doradź mi coś, jestem niedoświadczona. 
Zrobisz to za darmo?"
 - doceń to, że fotograf nie tylko wciska spust migawki, ale też zdobywa doświadczenie, pomaga Ci pozować, proponuje miejsce, stylizację i stara się ukazać Twoje piękno i zakryć mankamenty. Dlaczego miałbyś mu tego nie wynagrodzić w jakiś sposób? Nikt nie mówi o pieniądzach! Zawsze możesz zaproponować coś innego, co na pewno sprawi, że osoba, która uwiecznia Cię na zdjęciach poczuje się nieco lepiej, bardziej doceniona, co przełoży się na lepszy kontakt i milszą, luźniejszą atmosferę na sesji - może warto o tym pomyśleć? :)

 "Wydłuż mi nogi, wyszczuplij mi brzuch i zmniejsz nos. 
Na pewno się da."
- fotograf nie jest cudotwórcą. Ok, delikatny retusz jest jak najbardziej wskazany, bo czemu nie? Ale jeśli chcesz poczuć się super piękna to po prostu zaakceptuj to jak wyglądasz, zakryj mankamenty, popatrz w lustro i oceń w jakiej pozie wyglądasz najlepiej. A jeśli od początku wiesz jakie masz wymagania to omów je z fotografem, na pewno pomoże Ci się ustawić tak żeby nie było widać tego, co według Ciebie jest mankamentem - uwierz, że fotograf nie musi się domyślać co siedzi w Twojej głowie, bo to, co dla Ciebie jest brzydkie dla innych może być normalne albo nawet... piękne. Nie wstydź się rozmawiać, to podstawa udanej współpracy!


"Kiedy będą zdjęcia? Dasz radę dzisiaj?"
- to nic, że sesja odbyła się godzinę temu. To nic, że obróbka jednego zdjęcia trwa czasami nawet godzinę (nie mówiąc o bardziej skomplikowanych zdjęciach, gdzie retusz jest bardzo ważny). To nic, że musisz też spać, jeść, załatwiać prywatne sprawy, oddychać. Zdjęcia mają być JUŻ. Zaczekaj. Po prostu zaczekaj. Naprawdę fotograf nie chce zrobić Ci zdjęć, ukraść tożsamość i uciec na koniec świata. Zaczekaj. Na pewno je dostaniesz.

"Jeeeej, ten aparat robi bardzo ładne zdjęcia" 
- tak. Aparat. Sam. Kadry ustawiają się same, parametry są automatyczne, inspiracje zbierają się ot tak. Nie - tak nie jest. Zanim powiesz takie słówka pomyśl ile krwi, potu, łez i... doświadczenia potrzeba, aby Twoja twarz wyszła na zdjęciu tak pięknie, żywo, głęboko, promiennie i co najważniejsze - miała jakiś wyraz. Sam sprzęt niczego nie załatwi.

"Ale ja nie umieeem" 
- słowa wypowiedziane podczas sesji działają na fotografa jak płachta na byka. Pod żadnym pozorem tego nie mów! Jeśli naprawdę nie wiesz co ze sobą zrobić po prostu poproś fotografa o radę. Na pewno będzie to lepiej odebrane niż marudzenie. Sam/a też coś z siebie daj, próbuj, kombinuj - jeśli będzie coś źle to niewątpliwie fotograf Ci o tym powie, bo przecież jemu też zależy na pięknych zdjęciach, nie?

Okej, to teraz już wiecie czego nie robić w kontaktach z fotografem, ale nie zniechęcajcie się - każdy z nas jest TYLKO człowiekiem, każdy popełnia błędy, bywa irytujący, ale jeśli weźmiecie choć trochę pod uwagę moje rady to na pewno będzie milej. :)

mod: Izabela Świderska, fot: Adrian Duszyński

Zapraszam na:
INSTAGRAM
FACEBOOK



sobota, 21 lutego 2015

Warszawa

Hej! Jako że siedzę w domu przez cały weekend z powodu choroby, postanowiłam pokazać Wam sesję z Warszawy, która odbyła się w drugim tygodniu ferii zimowych.
Tego dnia wstałam wcześniej, żeby po drodze kupić sobie coś do picia, oczywiście rano w pośpiechu zapakowałam torbę i plecak, później biegłam jak szalona żeby zdążyć na dworzec. Byłam o dziwo dziesięć minut prędzej niż zwykle. Zajęłam miejsce przy bardzo miłej starszej pani i w ten sposób jechałam ponad 2 godziny. Gdy już znalazłam się w Warszawie, poszłam na zakupy targając ze sobą moje "bagaże" no i po jakimś czasie spotkałam się z moim "fotografem". Po krótkiej naradzie postanowiliśmy jechać tylko w jedno miejsce, mimo wybranych trzech (jeśli dobrze pamiętam), bo było bardzo zimno. Dojechaliśmy po jakimś czasie do celu i tutaj zaczęło się najlepsze - musiałam przebrać się w samochodzie w otoczeniu kilku taksówkarzy i ludzi chodzących po chodniku, po tym okazało się, że zamiast Minolty zabrałam kitowy obiektyw Sony, który jednak różni się od tego pierwszego... Mimo wszystko zrobiliśmy zdjęcia, które mnie w sumie pozytywnie zaskoczyły.
Mam nadzieję, że też dostrzeżecie "to coś". :D
Miejsce oklepane, ale urokliwe... :)
Miłego oglądania.
Fot. Adrian Duszyński.